wtorek, 1 października 2013

Rozdział 2 - Coraz głębiej w bagno.

   Nim dałam im odpowiedź, zastanowiłam się dosyć długą chwilę. Oni czekali w milczeniu, nie popędzając mnie. 
   Zdawałam sobie sprawę z tego, że jak najszybciej muszę podjąć decyzję. Sądząc po ich zachowaniu oraz wprost emanującej od nich pewności siebie, byli naprawdę silni, a takie osoby raczej nie lubiły czekać. Jeśli dołożyć do tego przypadkowo posłyszane plotki, które, na moje nieszczęście, mogły mieć w sobie jakieś ziarno prawdy, z tymi ludźmi nie było żartów. O ucieczce nie było mowy, ale to akurat zdążyłam zauważyć już wcześniej. Taka opcja więc odpadała.
   Nie sądziłam, że pozwoliliby mi odejść w spokoju. Chociaż tamten mężczyzna tak powiedział, przecież nie mogłam wiedzieć, czy mówił prawdę. Mógł kłamać, pewnie nie raz to robił. A zaufanie takiemu człowiekowi było chyba najgorszą rzeczą z możliwych. Bo nawet jeśli nie mieli rozkazu zabicia mnie, mogli przecież to zrobić, choćby dla zabawy. Ot, dla swojej nagłej zachcianki. Nigdy nie wiadomo w końcu, co strzeliłoby im do głowy. A ten drugi facet wydawał się być dosyć wybuchową osobą.  
   Poczułam, że im szybciej próbowałam przeanalizować swoje położenie, tym bardziej zaczynałam się denerwować. Choć wcześniej nie odczuwałam strachu, z minuty na minutę honor i duma znikały z pola widzenia, a na ich miejscu powoli wtaczały się wątpliwości. Narastały, a ja sama ulegałam im, powoli poddając się zupełnie. Tylko czemu? Instynktowi przetrwania? Choć wcześniej sądziłam, że skoro nadszedł mój koniec, powinnam przyjąć swój los spokojnie, bez zbędnych protestów, teraz wcale nie wydawało mi się to takie proste. Będąc osobą o zdrowych zmysłach nie potrafiłam zupełnie odrzucić tęsknoty za życiem. Uświadomiłam sobie wyraźnie, że muszę żyć.
   Wtedy właśnie przypomniałam sobie o celu, jaki obrałam przed niespełna rokiem. To dało mi do myślenia. Tak! Śmierć nie wchodziła w grę. Musiałam walczyć o życie z całych sił. Za wszelką cenę musiałam przetrwać! Nie mogłam teraz poddać się i umrzeć w tak błahy sposób. Po prostu nie mogłam. Wtedy wszystkie dotychczasowe starania poszłyby na marne. A przecież już i tak sporo wycierpiałam. Ciągła ucieczka była okropnie męcząca. Codziennie musiałam uważać na to, by przypadkiem ktoś mnie nie zaatakował znienacka. Wciąż oglądałam się nerwowo za siebie, by sprawdzić, czy nikt mnie nie śledzi. Nie mogłam poruszać się swobodnie po mieście, nie mogłam odwiedzić wielu miejsc, bo ktoś mógłby mnie rozpoznać. Nie byłam w stanie zaufać nikomu, w końcu może ten ktoś chciał mnie wydać i zarobić na mnie? Ani chwili spokoju, ciągła obawa o jutro, o to, czy dożyję, czy poradzę sobie. Takie coś było nie do zniesienia. Ciągła wędrówka... tak bardzo marzyłam o tym, by wreszcie przez dłuższy czas osiąść w jednym miejscu i nie musieć uciekać...
   Nagle doznałam olśnienia. Może i myśli, które przyszły do mojej głowy były nieco szalone, ale sprawiły, że zaczęłam spoglądać na to wszystko w inny sposób. Przecież byłam poszukiwana, oni również. Może wśród nich znalazłoby się miejsce dla mnie? Może tam byłabym choć trochę bezpieczna? Nawet nie myślałam o tym by bratać się z nimi, ale być może zapewniliby mi jakieś schronienie, w którym mogłabym zamieszkać na stałe? Nie musiałoby być duże czy nawet wygodne, wystarczyłby mi jedynie święty spokój. Zaraz, chwilka. O czym ja myślałam? Bratać się z nimi? Przyjaźń z mordercami? Nie, nie, to śmieszne. Ale byli silni. W głowie zaświtało mi, że może przebywając wśród nich miałabym czas, by stać się silniejszą. Albo to dzięki nim mogłabym się taka stać. Siła była mi bardzo potrzebna, by dokonać mojej zemsty... Podobno byli wśród nich jedni z najlepszych ninja rangi S. Może dzięki nim dowiedziałabym się czegoś o tamtej osobie? O tym wariacie, przez którego mój świat się zawalił? Przecież na pewno oni mogliby coś o nim wiedzieć. A nawet jeśli nie, to może znajdę tam jakiś trop, jakąś wskazówkę. Lub po prostu ułatwiłoby mi to poszukiwania. To mogłoby mi się opłacić.
   Z resztą, dlaczego oni chcieli bym do nich dołączyła? Po co był im ktoś taki jak ja? W porównaniu do nich byłam nieziemsko słaba. Nie miałam z nimi szans. Dlaczego więc odszukali mnie i składali taką propozycję. Zaczynało mnie to coraz bardziej ciekawić. Nachodziły mnie przeróżne myśli. A nóż, tkwił za tym jakiś sekret. Bo wydawało się to niezwykle podejrzane.
   Pomyślałam o swojej obecnej sytuacji. I tak nie mogłam tu dłużej zostać. Zabawiłam tu stanowczo za długo. Narażanie Yujiego na takie niebezpieczeństwo było bardzo nie w porządku w stosunku do niego. W każdej chwili ktoś inny mógł mnie odnaleźć, a to byłoby dla niego bardzo niebezpieczne. Zwłaszcza, jeśli tym kimś okazałoby się ANBU lub władze wioski. W końcu zaopiekował się mną. Musiałam stąd odejść.
   Chyba pomyślałam o wszystkim? Decyzję należało podjąć teraz. Wybór nie był łatwy, ale skoro tak to wyglądało...
   Słowa wydobyły się z moich ust jakby za szybko. Choć może to ja pojmowałam już z opóźnieniem?
   Dopiero po kilku sekundach zrozumiałam ich sens.
   - Zgadzam się - oznajmiłam w końcu.
   - I bardzo dobrze – skomentował mężczyzna z kosą, uśmiechając się do mnie.
   Już nie było odwrotu.  

   Weszła do obszernego gabinetu nie pukając uprzednio. Nadal była troszeczkę zdenerwowana albo raczej... urażona. Jak on mógł nie powiedzieć jej o czymś takim? Choć nie do końca wiedziała co planował, wydawało jej się, że to coś bardzo ważnego. Jakaś poważna sprawa, może nawet kluczowa dla organizacji? A on nie chciał jej zdradzić szczegółów! Pytała, a on wykręcał się od odpowiedzi lub zmieniał temat. To było dla niej nie do pomyślenia! W końcu była mu wierna przez te wszystkie lata, pomagała mu jak tylko mogła, choć nie do końca zgadzała się z jego przekonaniami. Nie chodziło o to, że nie podobały jej się one, ale uważała, że pewne sprawy można by było załatwić w inny sposób. Była jego „prawą ręką”, a on lekceważył ją w takiej kwestii? Tego było za wiele. Już dłużej nie mogła wytrzymać. Chciała powiedzieć mu, co o tym wszystkim myśli, co myśli o nim i o jego głupim egoizmie. Miała zamiar poskarżyć mu się i wykrzyczeć w twarz swoje wszystkie pretensje. Nie wreszcie zrozumie że musi się z nią liczyć, bo...
   Gabinet był pusty.
   Zamknęła drzwi i rozejrzała się dokładnie. Nie, w środku prócz niej nie było nikogo.
   - Hmm... to nawet lepiej – wymruczała pod nosem i uśmiechnęła się podstępnie.
   Pomyślała, że jeśli on jej nie chce powiedzieć, sama dowie się o co w tym wszystkim chodziło. Kłótnie odłoży na później. Na razie miała zamiar wykorzystać okazję, która jej się właśnie nadarzała.
   Dopadła do szafki, w której Pein trzymał swoje najważniejsze dokumenty. Nie wiedząc czemu, skrupulatnie dokumentował wszystkie swoje działania. Konan nie potrafiła wyjaśnić tego fenomenu, zwłaszcza patrząc na bałagan jaki panował wokół niego. Pedantem nie był na pewno. Jednak w tym momencie działało to na jej korzyść.
   Wykonała kilka pieczęci, po czym otworzyła sejf znanym sobie kodem. Doskonale wiedziała co ma robić, gdyż Pein do tej pory nie miał przed nią żadnych tajemnic nawet jeśli chodziło o szyfr.
   Zaczęła przeglądać całą zawartość sejfu, wyciągając coraz to kolejne kartki i czytając je szybko.
   - Nie, nie, nie... - każdy przejrzany dokument odkładała na półkę, na bok.
   Po kilkunastu minutach skończyła, lecz nie znalazła nic, co ją interesowało. Zapiski, które przejrzał, były jej znane. Niektóre nawet sama wykonała.
   - Gdzie to ukryłeś? - szeptem pytała samą siebie. Schowała stos przeczytanych papierów do sejfu i zamknęła go jak należało.
   Zaczęła szperać w innych półkach, szafkach, a nawet w książkach. Niestety, nic nie znalazła.
   Wtedy pomyślała, że może Pein jest sprytniejszy niż jej się wydawało.
   Odwróciła głowę i spojrzała na biurko. Uniosła jedną brew i prychnęła.
   - No tak, najciemniej jest pod latarnią...
   Ostrożnie, jakby musiała uważać na każdy krok, podeszła do dużego, drewnianego biurka. Leżała na nim masa różnych rzeczy, wśród których dominowały kartki papieru – zapisane lub nie oraz wielkie teczki oraz zwoje.
   Miała już zajrzeć do szuflady, ale w tym momencie jej uwagę przykuło coś innego. Spod wielu innych akt, do połowy wysunięte było jedno. Na zdjęciu widniała nieznana jej młoda dziewczyna o brązowych włosach. Obok zauważyła podpis wyróżniony tłustym drukiem: Sayuri Nakahara.
   Tak! Słyszała o niej ostatnio! Zaraz zaraz, Zetsu coś o kimś wspominał, o jakiejś dziewczynie. Miała do nich dołączyć. Pein wysłał po nią Kakuzu i Hidana. Ale nie znała jej umiejętności. Nie wiedziała, na co może im się przydać. Tak, to jest to. Kiedy zapytała o to Peina, umiejętnie zmienił temat, a ona zapomniała o tym później. Ta dziewczyna miała z tym wszystkim coś wspólnego.
   Konan powoli przypominała sobie coraz więcej. Nakahara... nazwisko, które pamiętała z podsłuchanej rozmowy Pein i Sasoriego. Mówili tez coś o jakimś podstępie, o jakichś ludziach... Ona na pewno miała coś wspólnego z działaniami Peina, o których nie chce jej powiedzieć!
   Właśnie miała sięgnąć po akta dziewczyny, ale drzwi otworzyły się, a ona odskoczyła jak oparzona.
   - Konan, co ty robisz? - zapytał Pein widząc dziwne zachowanie niebiesko-włosej.
   - Nie, nic – zaprzeczyła szybko, po czym równie błyskawicznie dodała – Szukałam cię. Pein, musimy porozmawiać.
   - Koniecznie teraz? Mam coś pilnego do roboty – powiedział zajmując swoje miejsce przy biurku. Konan odsunęła się o parę kroków kiedy ją omijał. Wyciągnął jakieś dokumenty i zaczął je czytać, co chwilę skreślając coś z grobową miną.
   - Wiesz... nie. To jednak może poczekać.
   Wyszła, a on jej nie zatrzymywał.
   Z tą dziewczyną było coś nie tak, a Konan postanowiła, że dowie się, czy słusznie wydaje jej się taka podejrzana.


   Szliśmy już od dłuższego czasu. Powoli zaczynałam odczuwać zmęczenie. W końcu ostatnie przeżycia bardzo mnie osłabiły a jeszcze nie zdążyłam odzyskać dawnej formy.
   Jeden z mężczyzn, ten o siwych włosach, wciąż próbował do mnie zagadać. Wydawał się dosyć miły, ale ani trochę nie ufałam mu. Jak na razie też, nie polubiłam go. Drugi milczał, tylko od czasu do czasu wchodząc mu w zdanie, głównie po to, by go wyśmiać.
   - ...tak w ogóle, jestem Hidan – przedstawił się ten z kosą i znów mówił coś, ale nie słuchałam go zbytnio. Od czasu do czasu kiwałam głową i odpowiadałam mu półsłówkami, aż w końcu dał sobie spokój i zaczął denerwować swojego kolegę. Nawzajem obrażali się i docinali sobie, a ja miałam wrażenie, że zaraz albo rzucą się na siebie, albo stanie się coś jeszcze gorszego w czym ucierpię i ja. Na szczęście, jak się później okazało, do niczego takiego nie doszło.

   Podróż zajęła nam jakieś trzy dni. Przez ten czas zatrzymywaliśmy się parę razy by odpocząć, gdyż moi nowi towarzysze wreszcie zauważyli, że postój w moim wypadku, był naprawdę potrzebny. Zwłaszcza, gdy w pewnym momencie strasznie zaczęła mnie boleć głowa, przez co zwolniłam tempa. Nie przyznałam się im do tego, takie bóle nachodziły mnie już od jakiegoś czasu. Mimo tego zarządzili postój, z czego ucieszyłam się ogromnie.
   Nie próbowałam z nimi nawiązywać żadnego kontaktu, zachowywałam dystans i w miarę możliwości, nie rozmawiałam więcej niż to było konieczne. Przyznam szczerze, że ciągle trochę ich się bałam... może nawet więcej niż trochę.
   - To już tutaj – usłyszałam, gdy byliśmy chyba w samym środku ogromnego lasu i ucieszyłam się, że w końcu byliśmy na miejscu. Choć spodziewałam się czegoś innego.
   Staliśmy przed jakimś małym, drewnianym domkiem ukrytym pośród drzew i zarośli. Nieuważny obserwator z łatwością mógłby go przeoczyć, ponieważ domek doskonale wkomponował się w otoczenie. Wyglądał na bardzo stary. Deski, z których został wykonany były przegniłe i porośnięte mchami i porostami. Jedno okno, które dostrzegłam, nie posiadało nawet szyby. Dach wykonany z desek posiadał wielką dziurę tuż nad wejściem. Miałam wrażenie, że ten budynek zaraz się rozpadnie i nie bardzo chciało mi się wchodzić do środka. Jednak gdy moje wahanie zostało odkryte, Kakuzu, bo jak zdążyłam zauważyć tak miał na imię, popchnął mnie i zmusił do wejścia. Nie podobało mi się to, ale wolałam nie protestować.
   Wewnątrz chatki było jeszcze gorzej. Pajęczyny, tony kurzu i nieprzyjemny zapach unoszący się w powietrzu – wszystko to nie prezentowało się najlepiej. Zauważyłam, że nie było tu żadnych mebli. Podłoga, po której musiałam chodzić, wydawała mi się szczególnie ryzykowna, bo nie dość, że gdzieniegdzie dostrzegłam w niej wiele dziur, to jeszcze skrzypiała niebezpiecznie.
   Przeszliśmy do drugiego pomieszczenia, a Hidan zatrzymał się gdzieś pod ścianą. Pomyślałam, że to dziwne. Może się zgubiliśmy? A może chcą mi coś zrobić? Ponownie zawahała się.
   Nagle siwowłosy schylił się i podniósł jakąś klapę. Spojrzał na mnie wymownie.
   - Zapraszam. Panie przodem – powiedział i zachęcił mnie ruchem ręki.
   Podeszłam bliżej. W dole było ciemno, lecz zauważyłam jakąś drabinę.
   - Tak, tak. Musisz zejść po tej pięknej drabince. Bez obaw, jest solidna – widząc, że nadal nie ruszam się z miejsca, zaproponował – W porządku. Mogę iść pierwszy.
   - Właźcie, a nie gadajcie. Nie ma czasu – popędził go Kakuzu.
   - Oj, nie marudź Kakuzu – odparł tamten i wszedł tyłem na drabinę po czym zaczął schodzić w głąb ciemności.
   Gdy zniknął, nadeszła moja kolej.
   - Idź – rozkazał mężczyzna. Skoro siwowłosy zszedł i chyba nic mu się nie stało, pomyślałam, że ta drabina może jednak wytrzymać mój ciężar.
   - Powoli złapałam się jej i szczebel po szczeblu, schodziłam ostrożnie starając się nie zsunąć. Nie wiedziałam w końcu co czekało na mnie w tych ciemnościach.
   Gdy byłam chyba w połowie drogi na dół, usłyszałam gdzieś niżej.
   - Dobra, tym razem będę miły i zapalę wam światło – krzyczał Hidan, a w jego głosie wyczuwałam jakąś niepokojącą satysfakcję.
   Po chwili, poniżej, ujrzałam światło. Kiedy stanęłam już na ziemi, zobaczyłam, że to Hidan trzyma w ręku zapaloną pochodnię. Na jego twarzy widniał przebiegły uśmiech.
   - Masz całkiem ładny tyłek – rzucił nagle.
   Zamurowało mnie. Nie spodziewałam się usłyszeć czegoś takiego z ust jednego z członków tej organizacji.
Poczułam ogromne zawstydzenie, jednak nie dałam po sobie tego poznać. Nie skomentowałam też jego wypowiedzi.
   Całe szczęście, chwilę później Kakuzu już był przy nas i pospieszał, byśmy się ruszyli.
   
   Szliśmy wzdłuż podziemnych korytarzy. Tak, byliśmy pod ziemią, co akurat niezbyt mi się podobało. Cały czas miałam wrażenie, że zaraz „sufit” spadnie mi na głowę, że to wszystko zawali się i pogrzebie mnie żywcem. Ale nie miałam wyboru, musiałam iść dalej.
   W pewnym momencie zaczęliśmy mijać drzwi. Normalne, zwykłe drzwi, które jakoś nie pasowały mi do całej reszty – czyli do wszechobecnej ziemi.
   Doszliśmy do końca jednego z korytarzy i zatrzymaliśmy się przed kolejnymi drzwiami.
   - Dobrze ci radzę, lepiej uważaj na słowa. Lider czasami bywa nerwowy – szepnął mi na ucho Hidan i popchnął lekko do środka, gdy Kakuzu już zdążył wejść.
   Przeszłam kawałek i zatrzymałam się obok niego, przed dużym biurkiem. Szybko rozejrzałam się wokół. Znajdowaliśmy się w jakimś pomieszczeniu, które najbardziej przypominało mi gabinet. Panował tu półmrok. Mnóstwo półek, książek, teczek, zwojów i innych papierów, a także sporo broni – wyposażenie, które udało mi się dojrzeć mówiło samo za siebie.
   Nie miałam czasu na głębsze oględziny, bo zaraz, po drugiej stronie biurka pojawiła się nieznana mi jeszcze osoba. Wcześniej jej tam nie było i nie wiem skąd się tam wzięła. Powinnam być bardziej uważna i nie zamyślać się tak...
   Tajemniczą osobą był mężczyzna. Charakterystyczną cechą jego wyglądu były rude włosy oraz spora ilość kolczyków na twarzy, które powodowały, że wydawał się być groźny. Także jego oczy wzbudzały we mnie niepokój. Ubrany był w taki sam płaszcz jak zanan mi już dwójka.
   - Przyprowadziliśmy dziewczynę – powiedział Kakuzu, głową wskazując na mnie.
   - Nie stawiała oporu?
   - Nie, sama się zgodziła. Nie musieliśmy używać siły – poinformował beznamiętnie swojego szefa.
   - Ach, tak... Doskonale – spojrzał na mnie, po czym rzekł – W takim razie, Sayuri Nakahara, witaj w naszej organizacji. Miejmy nadzieję, że nasza współpraca przebiegnie bez żadnych nieprzyjemnych sytuacji. - Nie uśmiechnął się, lecz jego ton wydał mi się mniej oschły niż gdy rozmawiał z Kakuzu.
   Kiwnęłam przytakująco głową. Współpraca? Ciekawe, co miał na myśli...
   - Jestem liderem Akatsuki i tak też się masz do mnie zwracać – sięgnął do szuflady i wyciągnął jakiś dokument – Weź to, wypełnij i przynieś, gdy cię wezwę. Teraz nie mam czasu na dłuższą rozmowę, gdyż muszę zająć się ważnymi sprawami.
   Wzięłam do ręki dokument, który mi podał i ponownie przytaknęłam.
   - Hidan – tym razem zwrócił się do siwowłosego, który już ziewał stojąc z tyłu – zaprowadzisz ją do pokoju. Zajmie wolne łóżku u Kisame. Gdyby miała jakieś pytania, wytłumacz jej wszystko.
   - Tak, tak – zgodził się, jakby od niechcenia.
   - Sayuri, tu masz klucz – chwyciłam drobny przedmiot w wolną dłoń, po czym podążyłam za Hidanem.
   Cały czas zastanawiałam się, dlaczego chcieli, bym do nich dołączyła. Mówiąc szczerze, kupy się to nie trzymało. Byłam zbyt słaba jak na tą organizację, a oni mogli przyjąć w swoje szeregi kogoś zdecydowanie bardziej odpowiedniego.
   - No, no... Będziesz miała pokój niedaleko mojego. Blisko siebie. Całkiem przyjemnie, nie uważasz – puścił mi oczko. Momentami przerażały mnie jego słowa, bo nie wiedziałam, jak mam je rozumieć. Czy on po raz kolejny coś sugerował?
   - Yhm – wymruczałam cicho, a on nawet nie zwrócił na to uwagi i dalej nawijał.
   Myślałam o liderze. Chociaż nic nie zrobił, a nawet nie powiedział nic, co mogłoby wywołać u mnie jakąkolwiek obawę, wydawał mi się... przerażający. Biła od niego nieznana aura, która napawała mnie strachem. Patrząc na niego, miałam wrażenie, że jest niezwykle potężny i nie bez powodu to on rządzi tutaj. Ale oprócz tego, mimo całego zaniepokojenia w jakie mnie wpędzał, musiałam przyzanć, że był naprawdę bardzo przystojny.
   Zdając sobie sprawę o czym właśnie pomyślałam, zdecydowałam, że chyba lepiej będzie, jeśli posłucham gadki Hidana, który akurat zauważył, że kompletnie go nie słuchałam.
   - Sayuri, ej, Sayuri! Nie słuchasz mnie – zdenerwował się i zrobił wkurzoną minę, która jednak wyszła mu komicznie.Choć mówiąc szczerze, przez moment przeszedł mnie dreszcz, że może na poważnie wścieknie się i mnie zaatakuje.
   Nie pokazałam mu rozbawienia. Popatrzyłam na niego swym zwyczajnym, lekko smutnym wzrokiem, który nie zmieniał się odkąd mnie zobaczył. Prawdopodobnie uznał go za wyraz mojej obojętności, bo dał za wygraną i zmienił temat.
   - To już tutaj. Pokój twój i Kisame – powiedział, zatrzymując się przy jednych z drzwi na korytarzu. - Ciekawe co powie na to Hoshigaki. Jak nic, ucieszy się. Będzie skakał z radości – zaśmiał się, a ja wyczułam w tym ironię.
   - Kim jest ten Kisame? - zapytałam, pierwszy raz wyrażając większe zainteresowanie tym co mówił.
   - Zobaczysz. Może cię nie zje – zażartował, a ja zastanawiałam się, czy naprawdę nie miał tego na myśli. - W sumie jest w porządku, ale ja radziłbym ci na niego uważać. Jak go zdenerwujesz to... albo nie. Nie będę cię straszył – uśmiechnął się cwaniacko. - Uprzedzę cię jeszcze tylko, Kisame ma dosyć specyficzny wygląd, jak zresztą wiele osób tutaj. No, na pewno nie jest tak przystojny jak ja.
   Ktoś biegł korytarzem, a kroki tej osoby słychać było jeszcze, gdy Hidan opowiadał mi o Kisame. Gdy skończył, osoba ta pojawiła się przy nas i zaczęła chodzić w wokół, przyglądając mi się. Ja z kolei mogłam zobaczyć tylko płaszcz, taki jak Hidana i Kakuzu oraz pomarańczową maskę na twarzy.
   - A kto to? Kto to? - zaczął pytać. Jego głos brzmiał trochę... dziecinnie?
   - Tobi, idź stąd, nie przeszkadzaj! – zawołał Hidan, odpędzając go ode mnie.
   - Ale kto to? Tobi jej nie zna!
   - To nowa członkini naszej organizacji – poinformował go powoli tracąc cierpliwość. - A teraz sio, uciekaj.
   - Hidan-san chyba jest nie w humorze – drażnił się go, nie dając się złapać. - Jak się nazywasz, nowa członkini-san? Tobiemu miło poznać!
   - Sayuri Nakahara – przedstawiłam się.
   - Sayuri... - wyszeptał, choć ledwo co to usłyszałam. - Tobi już idzie. Jeszcze się spotkamy! - zawołał i pobiegł gdzieś w głąb korytarzy.
   - Co za idiota! - krzyknął za nim Hidan. - Ehh... szkoda, że nie możemy mieszkać razem. Ale cóż, nie można mieć wszystkiego – westchnął. - To co, wchodzisz? - zachęcił mnie.
   - Tak – już miałam włożyć klucz do zamka, ale zawahałam się. - Mam zapukać?
   - Nie wiem... Nie było mnie, nie wiem czy Kisame jest, czy poszedł na misję. No, ale to przecież też twój pokój - stwierdził i chyba miał trochę racji.
   Mimo tego co powiedział, zapukałam. Po chwili ciszy usłyszałam za drzwiami kroki. Drzwi otwarły się i zobaczyłam wysokiego mężczyznę o niebieskim odcieniu skóry. Niebieskim! W dodatku miał małe oczka dziwne blizny pod oczami. Chociaż, czy to nie były otwory? Zaraz, zaraz... oskrzela?
   Wykonałam gwałtowny krok w tył, a Hidan zaczął się śmiać. Mężczyzna, który prawdopodobnie nazywał się Kisame, również.
   - Kto to? - zapytał Hidana, który cały czas cieszył się, jakby się tego spodziewał.
   - Sayuri Nakahara. Nowa – poinformował go.
   - Ahaa. No tak. Lider coś mówił – przypomniał sobie. - Kisame Hoshigaki, miło mi – podał mi rękę.
   Popatrzyłam na niego i początkowo wcale nie miałam zamiaru tego robić, ale uścisnęłam jego dłoń, wcześniej szybko przekładając kluczyk do ręki z dokumentami.
   - Mi również – dodałam chłodno.
   - To ja już pójdę – Hidan wycofał się, ale nim odszedł dorzucił jeszcze – Ale może wpadnę później – znowu pościł mi oczko.
   - Ten jak zwykle... - skomentował to Kisame, a ja jeszcze wtedy nie miałam pojęcia o co mu chodziło. - Wejdźmy, co tak będziemy stać na korytarzu – powiedział i zaprosił mnie do środka.

   Konan obserwowała ją z bezpiecznej odległości. Nie podobała jej się ta nowa dziewczyna. Była zdecydowanie zbyt podejrzana.
  Wtedy, w gabinecie Peina, niebieskowłosa siedziała w kącie i przyglądała jej się podejrzliwie. Ona nie mogła jej zobaczyć, a to nawet lepiej. Nie podobało jej się, że ta cała Sayuri wyglądała, jakby się zupełnie nie bała. A przecież powinna! W końcu stała przed samym Peinem!
   Ten jej wzrok... On również ją denerwował. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że był smutny, ale Konan dostrzegła w nim tą irytującą arogancję i obojętność. Jak ona śmiała pozostawać obojętna, gdy dołączała do ich wspaniałej organizacji?
   I jeszcze jedno. Jak ta dziewczyna patrzyła na Peina! Konan przypomniała sobie moment, w którym tamta dziewucha dosłownie zlustrowała go od stóp do głów. Tego nie mogła jej wybaczyć...
   - Tobi zrobił to co Konan-san kazała! - podbiegł do niej i wydarł się zbyt głośno, więc uderzyła go w ten pusty łeb.
   - Boli, boli... - skarżył się i przeskakiwał z nogi na nogę, trzymając się za głowę.
   - Zrobiłeś? To co ci kazałam? - prychnęła wściekle. - Nic nie zrobiłeś – stwierdziła i zostawiła go samego.
   - Ale... - chciał ją zatrzymać, ale powstrzymał się. - Zaczyna się robić ciekawie – powiedział sam do siebie i uśmiechnął się pod maską, a jego głos był wtedy niski i bardzo męski.  

~~*~~ ~~*~~ ~~*~~

Na początku muszę przeprosić za to, że tak długo nie dawałam notki. No, tak jakoś wyszło... Mogę teraz tylko obiecać, że następna pojawi się o wiele wcześniej :)
Dziękuję za wszystkie komentarze i za to, że ktoś w ogóle czyta moje opowiadanko! :P
Piszcie, co myślicie o rozdziale :D Może jeszcze nie za późno, żeby coś zmienić ;p
Ok, to już nie zanudzam. Zapraszam już niedługo!:)